Co tam ostatnio oglądacie w Ameryce? Netflixa? Jakieś seriale? Kryminały? A może sport? U nas, w Polsce, mamy wszystko w jednym.
Właśnie zakończył się 9-odcinkowy serial pt. "Dopaść Ziobrę". Przez pierwsze osiem odcinków główny bohater, były minister Zbigniew Ziobro, zręcznie umykał śledczym, którzy raz po raz zastawiali na niego sidła. Sidła miały postać wezwań (dziewięciu, po jednym na odcinek) na sejmową komisję śledczą do sprawy Pegasusa, czyli izraelskiego systemu inwigilacji. Ścigany na wezwania znalazł receptę. Nie taką od lekarza, chociaż i taką też miał. Ale miał też inne papiery od lekarza, które mówiły, że leczy się na raka.
Takiego chorego nie można było przesłuchiwać. Ale bystrzy sejmowi ścigacze dojrzeli w ciekawych mediach, że Ziobro ma siłę występować i być przesłuchiwany przez dziennikarzy. Przesłuchiwany to może za dużo powiedziane, bo dziennikarze w tych ciekawych mediach raczej tylko mu potakiwali. Ale w każdym razie miał siłę dużo mówić.
Sejmowa dochodzeniówka sprawdziła więc, jak to z tą chorobą ściganego naprawdę jest. Wynajęła ekspertów, którzy przejrzeli papiery z leczenia i stwierdzili, że Ziobrę wezwać można. Trzeba tylko dać mu wodę do popijania. Nie, nie dlatego, żeby się nie zagotował. Na jego chore gardło.
Poszły więc kolejne wezwania przed komisję. Ziobro nie miał czasu na rozmowy, więc komisja poprosiła sąd, aby go do rozmowy skłonił. Sąd zwalił to na policjantów, którym kazał dopaść Ziobrę i na siłę go do Sejmu przyprowadzić. Chłopaki próbowali, ale ścigany zna wszystkie chwyty, był w końcu prokuratorem. Zadekował się w TV Republika i wyszedł dopiero wtedy, gdy miał być już w Sejmie. Chłopaki włączyli niebieskie światełka, ale i tak już byli spóźnieni, a przejazd przez Warszawę trochę trwa.
Komisja zdążyła się wkurzyć i się rozeszła. Ěle nie było, bo kolejne odcinki serialu się kręciły. Każdy z aktorów miał coś do powiedzenia, potem ktoś na to odpowiadał, ktoś zaprzeczał, ktoś groził. Jak to w serialu. Znowu zaczęło się też ściganie głównego bohatera, poszło pismo do sądu. Aż wreszcie nadszedł finał sezonu. Ostatni odcinek serialu. Co tam się wydarzy? Czy wreszcie go dopadną i zmuszą do mówienia? Czy też uciekinier znowu wymyśli jakiś sposób ucieczki?
Jak to w dobrym serialu, ostatni odcinek był jednak zaskoczeniem. Ziobro dał się przywieźć policji bez żadnych oporów i zeznawał potulnie przez calutki dzień. Osiem godzin. I chociaż głos mu rzeczywiście chwilami wysiadał, nie próbował zakończyć z tego powodu przesłuchania, godząc się na kontynuację po kilkunastominutowej przerwie. Ba! Powiedział nawet kilka razy, że przyszedł na komisję... dobrowolnie! Policjanci, którzy go przywieźli, musieli czuć się rozczarowani, że nikt nie docenił ich pracy.
A skąd taka zmiana u głównego bohatera? Chyba wyczuł w końcu, że drugiego sezonu nie będzie. Nad jego postacią zebrały się już takie czarne chmury, że może nie będzie miał już okazji stanąć przed kamerami. Co najwyżej takimi z więziennego monitoringu. Uznał więc, że to może ostatnia okazja, żeby się bronić.
Tłumaczył się przez cały odcinek. Ewidentnie miał dobrze przygotowany scenariusz. Do pewnych rzeczy się przyznał, żeby wypaść wiarygodnie. Ale takich, które są oczywiste, więc i tak nie było sensu zaprzeczać. Ziobro przyznał, że był inicjatorem zakupu systemu do inwigilacji. Cały czas jednak podkreślał, że nie Pegasusa, ale "jakiegoś systemu". On się na technicznych sprawach nie zna, więc on tylko wyznaczył kierunek działań.
Stwierdził, że zakup "jakiegoś systemu" był konieczny, żeby ścigać groźnych przestępców - terrorystów, szpiegów itp. I to była baaardzo ważna sprawa. Ale co tam było w tej sprawie zrobione, to on nic nie wie. Bo przekazał wszystko swojemu wiceministrowi Michałowi Wosiowi i on wszystko załatwiał. Ten się widać na wszystkim znał. Bo miał wybrać system, ocenić czy można go kupić zgodnie z prawem i jeszcze znaleźć sposób na przekazanie pieniędzy dla CBA, które system miało używać.
Bo CBA nie dostało z budżetu państwa pieniędzy na zakup Pegasusa. A zgodnie z prawem, CBA może być fundowane tylko z budżetu. Ale Ziobro Dobre Serce postanowił pomóc. Zgodził się, żeby 25 milionów z Funduszu Sprawiedliwości dać CBA. I to w taki sposób, żeby nie zawracać tym głowy premierowi. I w ogóle nikomu. Niech nikt o tym nie wie. Nawet Ziobro nie wiedział, bo to przecież wszystko załatwiał Woś. Chociaż 25 milionów to była połowa całego Funduszu Sprawiedliwości, który nadzorował Ziobro. Ale nie interesował się, na co ta połowa poszła.
Nie wiedział też, że wszelkie służby bezpieczeństwa alarmowały, że Pegasus będzie złym zakupem. Niebezpiecznym, niezgodnym z prawem i dającym dostęp do danych wywiadowi izraelskiemu. Tu Ziobro stwierdził, że tym to się zajmował pan Bogdan Święczkowski, który Ziobrze niczego nie przekazał. Tak jak Woś, Święczkowski musiał poczuć się zdradzony, że zwala się na niego winę. A on tak próbował bronić Ziobry, grożąc policjantom, żeby Ziobry do Sejmu nie prowadzili. Bez odwzajemnienia.
Ziobro przyjął najwyraźniej taktykę zwalania winy na wszystkich dookoła i mówienia, że sam o niczym nie wiedział. Wiedział jednak o inwigilowaniu Pegasusem różnych osób. Znał wręcz szczegóły sprawy Romana Giertycha, oskarżanego o korupcję sprzed kilkunastu lat. Znał sprawę inwigilacji Krzysztofa Brejzy, szefa kampanii wyborczej Koalicji Obywatelskiej. Choć w żadnej z tych i wielu innych spraw nie doszło do wykrycia jakichkolwiek przestępstw.
Prawdziwie filmowe było tłumaczenie, dlaczego więc takiego Brejzę inwigilowano. Ziobro stwierdził, że przecież gdyby się okazało, że Brejza jest przestępcą, to inwigilacja byłaby uzasadniona! Genialne. Dobrze, że Ziobro nie poszedł dalej i nie wsadził Brejzy do więzienia. Gdyby po latach okazało się, że ten jednak coś przeskrobał, to więzienie go byłoby uzasadnione.
Główny bohater nie potrafił jednak wyjaśnić, dlaczego system, który miał służyć do ścigania terrorystów i szpiegów, otrzymało CBA. Przypomnijmy, CBA to Centralne Biuro Antykorupcyjne. Założone w celu zwalczania korupcji. Przestępstwa w białych rękawiczkach, gdy jeden daje drugiemu kopertę. Terrorystów ściga policja, CBŚ, ABW. Szpiegów wykrywają agencje wywiadu. Ale to nie one dostały Pegasusa.
Co więcej, wykupiona licencja na Pegasusa pozwalała podsłuchiwać tylko polskie telefony. Szpieg z rosyjskim telefonem był bezpieczny. Kupujący Pegasusa Polacy najwyraźniej nie interesowali się rosyjskimi szpiegami. Groźniejsi byli Giertych i Brejza.
Mało tego. Rosyjski wywiad dowiedział się, że Polska dysponuje Pegasusem. Ziobro przyznał przed komisją, że taką informację przekazał mu któryś z zastępców. I co z tą informacją zrobił? "A co można był zrobić?" - rozłożył ręce były prokurator generalny. Najwyraźniej nie obchodziło go to, że ktoś z jego otoczenia i wąskiej grupy agentów zajmującej się Pegasusem musiał Rosjanom tę informację ujawnić. Po co dochodzić, kto zdradził.
Komisja śledcza ma jednak sens. Dowiedzieliśmy się dość niezwykłych rzeczy. I nie pomoże Ziobrze zwalanie wszystkiego na współpracowników. On również brał udział w nielegalnym zakupie i użytkowaniu Pegasusa. Zachował się nawet jeden dokument z jego podpisem. Zdecydowanie to powinien być koniec dla jego aktorskiej kariery. Chociaż w showbiznesie zdarzają się różne rzeczy. Bo ludzie czasem lubią gangstera z ekranu i nawet na niego głosują.