Seriale nowe i stare

Przed tygodniem pisałam o serialu ze Zbigniewem Ziobrą, który doczekał się dziewięciu odcinków, bo tyle razy były minister wzywany na sejmową komisję śledczą. W końcu został doprowadzony przez policję, komisja go przesłuchała i składa zawiadomienia do prokuratury. Serial nie kończy się więc happy endem, bo główny bohater w końcu pada. Ale dobrze, że serial się kończy.

Tyle, że to nie koniec seriali. Showbiznes nie znosi pustki, więc muszą pojawiać się następne seriale. Jako pierwszy pojawił się kolejny tasiemiec, tym razem z Szymonem Hołownią w roli głównej. No, ten to się na showbiznesie zna. I ma nawet sukcesy na koncie. Ostatni nazywany był sejmflixem. Gdy Hołownia został marszałkiem sejmu, Polacy zaczęli godzinami oglądać obrady parlamentu na specjalnym kanale. Ale uczciwie trzeba przyznać, że nie sam Hołownia przyciągał przed ekrany. Ludzie chcieli zobaczyć, jak wcześniejsi władcy, pewni siebie rządzący przez osiem lat, występujący "bez trybu", nagle musieli się podporządkować regulaminowi sejmu.

Nowy serial o Hołowni to już wyłączna zasługa Szymka. Wiedząc, że film czyni ciekawym nagły zwrot akcji, ni stąd, ni zowąd ogłosił, że nie będzie już ubiegał się o szefowanie partii Polska 2050. Partii, której pełna nazwa brzmi Polska 2050 Szymona Hołowni. Co więcej, partia ta może być zupełnie bez Hołowni, bo ten zapowiedział, że chce zostać wysokim komisarzem ds. uchodźców w ONZ. Szymek wysoki jest, ale czy będzie komisarzem, to już dużo bardziej wątpliwe.

Serial się już jednak rozpoczął. I niestety ciągle trwa. A w nim nic, tylko odejście Hołowni. Odejście, które wcale nie jest pewne, bo jak ONZ go nie zechce, to ciągle będzie posłem. Ale wszyscy ciągle i ciągle dyskutują, jak to odejście będzie wyglądać. A może dostanie inną fuchę? A co z partią? A może się rozpadnie. A kto zostnie nowym przewodniczącym? A co na to Hołownia?...

Dość. Nie mam już na to siły. Zawsze mówiłam, że w mediach ciągle mówi się o personaliach, zamiast o problemach i sposobach na ich rozwiązanie, o nowych projektach, inwestycjach itd. Jak już koniecznie mamy mówić o personaliach, to chciałabym usłyszeć, kto zostanie posłem w razie jego odejścia. Zróbcie z tą osobą wywiad, przedstawcie ją, dajcie się jej wypowiedzieć. Zapomnijmy już o Hołowni.

Nawet jeżeli media by mnie posłuchały, to i tak seriali nam nie zabraknie. Ostatnio ruszył nowy sezon o związkach partnerskich. Już, już się dogadują - tak mówi koalicja rządząca. Już za chwilę będzie projekt ustawy. Te nowe odcinki mnie nudzą. Ciągle nie wiem, w czym te związki mają być lepsze od małżeństw. Rozumiem, że osoby homoseksualne chciałby je zawierać, bo małżeństw w Polsce nie mogą. Ale ciągle słyszę tłumaczenie, że związki partnerskie są dla wszystkich, także - a nawet głównie - dla osób heteroseksualnych.

I tego już nie rozumiem. Narzekamy, że młodzi coraz rzadziej biorą ślub, że dzieci rodzą się poza małżeństwem. I mamy teraz dać narzędzie, które ma to wspierać? Ja wspierałabym coś dokładnie odwrotnego. Niech pary mają przywileje, jeżeli zawrą związek małżeński. Bo państwo ma w tym interes, aby dzieci żyły w rodzinach o uregulowanym statusie. Aby ich sytuacja była uporządkowana. Również prawna, gdy rodzice się rozchodzą albo umierają. Czy związki partnerskie to zagwarantują? Jeżeli tak, to czym się będą różnić od małżeństwa?

Osobom homoseksualnym chętnie ułatwiłabym życie. Bo i tak mają trudniej. Ale do tego nie są potrzebne niby-małżeństwa, które będą miały zły wpływ na liczbę zawieranych małżeństw i skomplikują sytuację dzieci, których rodzice nie będą małżeństwem, tylko związkiem.

Seriali jest więcej. Po przerwie powraca edukacja zdrowotna. Wraz z początkiem roku szkolnego ruszyły odcinki o tym, czym ona jest. Jedni mówili, że to uczenie młodzieży zdrowego trybu życia, inni dodawali, że życia seksualnego. I grzmieli o demoralizowaniu dzieci. Serial miał motyw, który miał wzbudzać ciekawość widzów i zachęcać do czekania na rozwiązanie. Nowy przedmiot jest bowiem w szkołach nieobowiązkowy. Uczniowie, czy też ich rodzice, mieli zadeklarować, czy będą na niego chodzić czy nie. A widzowie mieli czekać na ogłoszenie wyniku, ilu uczniów będzie na edukację chodzić.

Rozpoczęła się agitacja. Jedni apelowali, żeby dzieci uczyć - np. jak w internecie radzić sobie z hejtem, rozpoznawać dezinformację i unikać nieodpowiednich treści. Drudzy przekonywali, że dzieci będą się uczyć seksu i masturbacji. Obie strony czekały na wynik - jaki odsetek uczniów zapisze się na te lekcje.

Wyników ciągle nie ma. Ale media podają już cząstkowe wyniki z różnych miast. Raczej z tych dużych. W szkołach podstawowych na edukację zdrowotną ma tam chodzić ponad jedna trzecia dzieci. W szkołach średnich wyniki to raczej 10%-14%. Końcowe wyniki mogą być inne, bo małe miasta i wsie mogą do tego podchodzić inaczej. Na pewno jednak będzie to komentowane jako sukces przez jedną stronę i jako porażka przez drugą. Odcinków nie zabraknie.

Ja przewidywałam dużo gorszy wynik. Bo decyzja - wbrew temu, co mówią politycy - nie jest wcale ideologiczna. Przedmiot jest nieobowiązkowy, w dodatku ma być na końcu lub na początku lekcji. Trzeba więc mieć silne przekonanie, żeby zafundować sobie (w szkołach średnich) albo dziecku (w podstawowych) dodatkową godzinę w szkole. Tym bardziej, że wszyscy ciągle mówią o przeładowanym programie.

Przeciwnicy edukacji zdrowotnej mówią, że dodatkowa lekcja jest niepotrzebna. Bo nawet o sprawach związanych z seksualnością dzieci uczą się już na biologii. Przekonywał o tym nawet Przemysław Czarnek. Jemu chyba można wierzyć, bo przecież był ministrem edukacji w rządzie PiS. Tylko dlaczego w takim razie jego partyjni koledzy protestują przeciwko temu, czego uczono do tej pory na biologii? To chyba było OK, skoro minister Czarnek nie wyrzucił tego z programu?

Skoro nauka o seksualności jest potrzebna, to Czarnek powinien postulować, aby edukacja zdrowotna była przedmiotem obowiązkowym. Bo teraz ten temat z biologii pewnie wypadnie, skoro ma być dublowany na innym przedmiocie. Ale jak większość uczniów nie będzie na niego chodzić, to niczego się już nie dowiedzą. Panie Czarnek, jako były minister edukacji niech się pan domaga obowiązkowej nauki tego, co było za pana czasów!

Jak będzie, zobaczymy. Serial trwa. Tymczasem zaczął się kolejny. Tak właściwie to jest powtórka sprzed kilku lat. Wznowienie zainicjowało uchylenie immunitetów europoselskich Michałowi Dworczykowi i Danielowi Obajtkowi. To dało szansę na powrót na ekrany znanego aktora Jarosława Kaczyńskiego. Ostatnio jego gwiazda mocno przygasła. Przyćmiona została przez prezydenta Karola Nawrockiego, który pokazał, że to on może być Pierwszym Nienawidzącym Tuska w Rzeczpospolitej.

Kaczyński wyczuł, że musi znowu zaatakować. Decyzja europarlamentu umożliwiła mu atak na drugiego ulubionego wroga, Unię Europejską. Zwołał więc konferencję prasową, by bronić Dworczyka i Obajtka, którzy mają dostać prokuratorskie zarzuty. Trudno ich bronić, bo winy są ewidentne. Trzeba więc było kłamać. Kaczyński stwierdził, że komisja europarlamentu dwa razy sprzeciwiła się odebraniu im immunitetów. To nieprawda. Zażądała jedynie dodatkowych dokumentów, ale decyzję wydała tylko jedną, w minionym tygodniu: tych ludzi można postawić przed sądem.

Kaczyński jest prawnikiem, więc powinien to rozumieć. Ale ostatnio rozumie coraz mniej. W publicznym przemówieniu porównał Romana Giertycha do konia. Stwierdził, że Giertych "wygląda jak koń". Nie chodzi tylko o to, że taka wypowiedź to chamstwo i to prymitywne. Zadziwiające jest jednak to, że nie rozumie, iż przy jego własnej aparycji, śmianie się z czyjegoś wyglądu rzeczywiście budzi uśmiech.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!