Ach te wrześniowe upały. Tak, trzeba chyba się już chyba przyzwyczaić do takich niezwykłych sformułowań. Kiedyś wszyscy chcieli wziąć urlop w lipcu. Bo to był jedyny miesiąc, w którym można było mieć nadzieję na dobrą pogodę. Dziś wielu Polaków wyjeżdża na urlop do ciepłych krajów, więc wybierają różne miesiące. Ale nawet ci, którzy wypoczywają w Polsce, nie upierają się przy lipcu. Jeżeli nie mają dzieci w wieku szkolnym, dla nich sezon zaczyna się już w maju. A kończy - przynajmniej w tym roku - dopiero we wrześniu.
Moi znajomi pojechali właśnie nad Bałtyk. Bo tam przynajmniej nie będzie tak gorąco jak w Warszawie. I będzie dużo wody, bo w Warszawie zmierzyli poziom Wisły na... 4 centymetry. A trzeba przyznać, że przez całe lato deszcze padały wcale nie tak rzadko. Jednak opadów było zbyt mało, aby uzupełnić wody gruntowe.
O tym, że w Warszawie było gorąco, być może wiecie nie tylko z raportów pogodowych. Wysoką temperaturę widać było także w relacji z posiedzenia Trybunału Stanu. Jeden z sędziów dostał chyba nawet udaru termicznego. A w każdym razie coś mu się z głową działo, bo zachowywał się jakby był w jakimś amoku.
TS miał zająć się uchyleniem immunitetu dla pierwszej prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Manowskiej. Prokuratura chce bowiem postawić jej zarzut nadużycia władzy. Ale w Trybunale ma swoich obrońców. W ubiegły piątek, trzech sędziów rozpatrzyło wniosek obrońcy Manowskiej, aby ze sprawy wyłączyć aż ośmioro sędziów. Sędziowie Piotr Andrzejewski i Piotr Sych (obaj wskazani do TS przez PiS) zagłosowali za wyłączeniem i dorzucili do wyłączenia jeszcze czterech sędziów. Łącznie wyłączyli ich aż 12 z 19-osobowego TS. Trzeci sędzia Józef Zych (wskazany przez PSL) miał zdanie przeciwne.
Dwunastu wyłączonych przez dwójkę uważa, że nie ma podstaw prawnych do ich wyłączenia, bo zastosowano kodeks karny, który w TS się nie stosuje. Wskazują też, że przy takim wyłączaniu Trybunał jest kompletnie sparaliżowany, bo nie może się zebrać wymagane minimum dwóch trzecich składu. Złożyli więc wniosek o wspólną debatę całego składu.
Wniosek rozsierdził sędziego Andrzejewskiego. Stwierdził, że składanie go "jest niegodne funkcji sędziego". Autorom groził dyscyplinarką. Gdy zgłaszali się do wypowiedzi, walił w pulpit ręką i kazał im milczeć. "Obowiązuje kultura na tej sali do cholery!" - zakrzyknął w pewnym momencie. Członkowie Trybunału Stanu nie znają się jednak na "kulturze do cholery", więc Andrzejewski postanowił wyjść z sali. A po drodze próbował jeszcze jednego z "niekulturalnych do cholery" zrzucić z krzesła. Próbował zapewne w ten sposób nauczyć go tej "kultury do cholery", ale nie udało się. Cholery dostał tylko Andrzejewski.
Wszystko to było widać na relacji wideo. Ale sędziowie opowiedzieli też o rzeczach, których widać nie było. Gdy przyszli na posiedzenie TS, obsługa budynku nie chciała im wydać sędziowskich strojów. Założenie togi nie przesądza o statusie sędziego, co wiemy już z przykładów tzw. neosędziów. Ludzi, którzy togi zakładają, ale sędziami nie są. Trudności z ubiorem w Trybunale Stanu były jednak znamienne, bo za organizację pracy odpowiada tam prezes Sądu Najwyższego. Czyli Małgorzata Manowska, której TS ma prawo odebrać immunitet. Ona sama z obrad się wyłączyła, ale najwyraźniej przekazała odpowiednie instrukcje administracji budynku.
Togi sędziowie w końcu dostali. Ale ingerencja woźnych budynku w obrady Trybunału na tym się nie zakończyła. Gdy sędzia Jędrzejewski wyszedł z sali obrad, pozostałym sędziom... wyłączono światło. Bo sądy sądami, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie, jak mówiła Pawlakowa w "Samych swoich". I Manowska pewnie też.
Całe to wydarzenie doskonale odzwierciedla polityczną walkę w Polsce dwóch obozów. Jedna strona składa wnioski i podnosi rękę prosząc o głos, a druga strona wali pięścią w stół i gasi światło. Bo ta pierwsza strona chce, aby wszystko odbywało się zgodnie z prawem. A druga wali pięścią w stół, bo sprawiedliwość musi być po naszej stronie. A cel uświęca środki.
PiS na początku swoich rządów wyrzucił członków Krajowej Rady Sądownictwa (KRS) przed końcem ich kadencji, którą określa Konstytucja. I umieścił tam nowych członków, wybranych przez Sejm, choć Konstytucja nakazuje wybór sędziom. Dlatego sędziowie, których mianuje KRS, nie są sędziami powołanymi zgodnie z prawem i nazywani są neosędziami. Sprawy przez nich prowadzone są unieważniane przez europejskie sądy i Polska musi płacić za to odszkodowania.
Nowa władza od dwóch lat apeluje do KRS o samorozwiązanie. Nowy minister sprawiedliwości Waldemar Żurek poszedł nieco dalej i grozi, że sędziowie będą musieli z własnej kieszeni pokrywać te odszkodowania. To wszystko oczywiście nie przynosi żadnego efektu. KRS ciągle działa, a rząd płaci jej nielegalnym członkom wysokie pensje.
A może trzeba by było walnąć pięścią w stół i zgasić światło?
Jestem przekonana, że gdyby to PiS był w takiej sytuacji, jak jest obecna władza, z pewnością nie wahałby się ani chwili. Bo przecież robił już takie numery nie raz. Wystarczy przypomnieć przeniesienie obrad Sejmu do Sali Kolumnowej, gdzie nie wpuszczono posłów ówczesnej opozycji. Prezydent Andrzej Duda też tak pogrywał. Choć miał obowiązek zaprzysiąc trzech nowych sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, nie zrobił tego. I na ich miejsce wcisnął trójkę, którą podsunął mu PiS. Przynajmniej się tego wstydził, bo zrobił to w nocy.
Skoro Pierwszy Strażnik Konstytucji tak otwarcie ją złamał, następni już się nie hamowali. Po latach tak im weszło to w krew, że chyba już naprawdę nie rozumieją, że Konstytucji trzeba przestrzegać, bo jest w Polsce najwyższym prawem. W minionym tygodniu słyszałam, jak Błażej Poboży, doradca prezydenta Nawrockiego, tłumaczył, że to właśnie prezydent powinien prowadzić politykę zagraniczną w stosunku do USA. Spór, kto prowadzi politykę zagraniczną zaistniał już pomiędzy ś.p. prezydentem Lechem Kaczyńskim, a ówczesnym premierem Donaldem Tuskiem. Spór rozstrzygnął Trybunał Konstytucyjny, wskazując że jest to wyłączna kompetencja rządu. Lech Kaczyński pogodził się z wyrokiem, że jako prezydent jest od reprezentowania Polski, a nie prowadzenia polityki zagranicznej.
Doradca Poboży znalazł jednak ważniejsze powody, aby to zmienić. Przytoczył sondaż, w którym większy odsetek (ale nie większość) Polaków wskazał, że z Amerykanami powinien dogadywać się prezydent, a mniejszy odsetek wskazał na rząd (część ludzi nie miało zdania). Dla doradcy prezydenta sondaż jest ważniejszy od tego, co mówi Konstytucja.
Takiemu mędrcowi należy udzielić odpowiedzi na jego poziomie. Pokazać mu sondaż, w którym więcej ludzi mówi, że Nawrocki jest złym prezydentem niż jest ludzi go chwalących. I zapytać, czy prezydent już się pakuje. Bo przecież to nieważne, że został wybrany zgodnie z Konstytucją. Ważniejszy jest sondaż.
Oczywiście taki przykład nikogo z Prawa i Sprawiedliwości nie przekona. Oni posługują się innymi argumentami. Walnąć pięścią w stół i zgasić światło.