Zamach Giertycha

- Szefie, mamy to!
- Co takiego?
- Rozmowę Giertycha z Tuskiem!
- A co w tym nadzwyczajnego, przecież oni ciągle ze sobą gadają.
- Ale to jest rozmowa z 2019 roku.
- No to tym bardziej, przecież Giertych był jego prawnikiem.
- Ale to jest nagranie z naszej biblioteki!
- Naszej?
- No, naszych przyjaciół ze służb.
- Aaa, to dawaj od razu! Puszczamy to.

Tak mogła wyglądać rozmowa redaktorów TV Republika, którzy podekscytowani sądzili, że znaleźli jakieś kompromitujące materiały. Po publikacji podsłuchanej rozmowy podnieśli alarm, że prokuratura musi się tym zająć. Szybko jednak powstało pytanie, dlaczego dopiero teraz? Skoro nagranie ma być dowodem jakiegoś przestępstwa, to dlaczego prokuratura pod rządami PiS się tym nie zajęła? Czyżby kryła Tuska?! A może Giertycha? Tego Republika nie umiała wyjaśnić.

- Aleś nas na minę wsadził!
- Ależ szefie...
- W dodatku to nam teraz grożą prokuraturą, bo ujawniliśmy materiały operacyjne, które w CBA komisyjnie zniszczyli, bo nie wykryli żadnej sprawy.
- Ale przecież dziennikarze ujawniają takie rzeczy...
- Jak jest przestępstwo czy zagrożenie i interes publiczny tego wymaga. Daj mi coś nowego, najlepiej nagranie z okresu obecnego rządu.
- Robi się, szefie.

Kolejna "taśma prawdy" Republiki była jeszcze większą wtopą. Nagranie jest faktycznie z czasów nowego rządu i Roman Giertych krytykuje na nim ministra sprawiedliwości Adama Bodnara, że postępuje zbyt delikatnie. To też nie jest przestępstwo, a Giertych wyrażał swoją krytykę kilkakrotnie zupełnie publicznie.

Ale najlepsze jest to, skąd pochodzi nagranie. Zdradził to sam Roman. Z YouTube. Słowa te wypowiadał na jednej z rozmów z internautami, a potem nagranie umieścił na swoim kanale na YouTube. Bardzo podziękował Republice, że promuje jego wypowiedzi i poprosił, aby jej "dziennikarze śledczy" wyśledzili jeszcze więcej jego nagrań. I opublikowali w swojej telewizji, bo może na YouTube nie wszyscy je jeszcze oglądali.

Bardzo jestem ciekawa, czy Republika zamieści też nagranie z konferencji prasowej Giertycha, którą zorganizował w minioną środę. Przekonywał na niej, że należy jeszcze raz przeliczyć wszystkie głosy oddane w II turze wyborów prezydenckich. Przed tygodniem wyraziłam przekonanie, że to nic nie da, bo ewentualne błędy, a może nawet fałszerstwa, miały zbyt małą skalę, aby zmienić wynik wyborów. A takie przeliczanie bez specjalnego powodu nie będzie dobrze służyć wyborom na przyszłość.

Ale dziś sytuacja wydaje się być inna. Powody zaczęły się pojawiać i to całkiem poważne. Izba Kontroli Sądu Najwyższego, choć nieuznawana za sąd przez praktycznie cały świat prawniczy w Polsce i Europie, w reakcji na pierwsze protesty wyborcze zleciła ponowne przeliczenie głosów w 13 komisjach. Giertych ujawnił w środę, że według jego informacji, sądy rejonowe przesłały do SN protokoły z przeliczenia głosów już w 12 komisjach. I w protokołach tych stwierdzono podejrzenie przestępstwa. We wszystkich 12 komisjach. Przy takiej częstotliwości złych wyników aż się prosi, żeby zacząć sprawdzać dalej.

Giertych poprosił o wgląd do tych protokołów - jako poseł, jako zgłaszających protesty wyborcze i jako zwykły obywatel. Protokoły są dokumentami publicznie dostępnymi, bez żadnej klauzuli niejawności. Ale Izba Kontroli, składająca się z neosędziów, a potem i pierwsza prezes sądu Małgorzata Manowska, również neosędzia, odmówiła udostępnienia protokołów, łamiąc ustawę o jawności publicznych dokumentów. Jakie mogły być motywacje neosędziów, aby nie pokazywać wyników kontroli?

Tymczasem protestów jest coraz więcej. W ubiegłym tygodniu napisałam, że jest ich już ponad 100. W środę było już... ponad 30 tysięcy. Ale ważniejszą od tej liczby może być liczba podana przez Ryszarda Kalisza, który jest członkiem Państwowej Komisji Wyborczej. Powołał się na "doktora nauk ekonomicznych i statystycznych", ale nie podając jego nazwiska. Ów naukowiec miał zbadać wyniki II tury i stwierdzić anomalia w wynikach w... 1482 komisjach. Pierwsze anomalia zauważyli dziennikarze we wspomnianych 13 komisjach i dlatego dokonano w nich ponownego przeliczenia głosów.

Sama PKW poddała się w takiej sytuacji i stwierdziła, że nie może ostatecznie orzec, kto wygrał wybory. W swoim oświadczeniu napisała, że decyzję co teraz należy zrobić, pozostawia Sądowi Najwyższemu. Zaznaczyła jednak, że decyzję mają podjąć sędziowie prawidłowo wybrani. A więc na pewno nie Izba Kontroli, składająca się wyłącznie z neosędziów.

Roman Giertych zwrócił uwagę na jeszcze jeden dziwny element wyborów. Kandydatów na prezydenta było 13, ale zarejestrowanych komitetów aż 40. I wszystkie komitety brały udział w losowaniach, kto ma być przewodniczącym komisji. Giertych zasugerował, że komitety bez startującego kandydata powstawały, aby wesprzeć PiS. Dzięki dużej ich ilości, przewodniczących sprzyjających Nawrockiemu było aż 13 tysięcy, a przewodniczących z KO - tylko 5 tysięcy.

Wcześniej pojawiła się informacja, że niektórzy członkowie komisji brali udział w jakichś szkoleniach. Ale pouczano ich, aby o tych szkoleniach nikomu nie mówić. Prokuratura prowadzi też dochodzenie w sprawie aplikacji na telefon, która miała być bezprawnie używana do weryfikacji osób zgłaszających się na wybory.

Przyznam, że tych wszystkich wątpliwości jest trochę za dużo. Może rzeczywiście najlepszym rozwiązaniem byłoby sprawdzenie głosów we wszystkich komisjach. Nawet jak wynik ma się nie zmienić, to lepiej żeby nikt nie kwestionował statusu prezydenta Polski.

Giertych zapewnia, że chce tylko uczciwego policzenia głosów. Ale zaproponował też cwane rozwiązanie na odsunięcie kwestionowanej Izby Kontroli od decydowania o wyniku wyborów. Zaprzysiężenie prezydenta ma odebrać Zgromadzenie Narodowe, tzn. połączone izby Sejmu i Senatu. Giertych wymyślił, że Zgromadzenie może zrobić przerwę w obradach, np. na miesiąc, aż do wyjaśnienia wątpliwości co do wyniku wyborów. W tym czasie kadencja prezydenta Andrzeja Dudy wygaśnie. A że nowego prezydenta jeszcze nie będzie, jego obowiązki przejmie marszałek Sejmu Szymon Hołownia. To pozwoli rządzącej koalicji zmienić ustawę o tym, kto w Sądzie Najwyższym będzie zatwierdzał wynik wyborów. Duda jej nie chciał podpisać, ale Hołownia to zrobi.

Pomysł Giertycha wygląda na zupełnie legalne rozwiązanie problemu z Izbą Kontroli. PiS oczywiście tego nie zaakceptuje i będzie krzyczeć o zamachu stanu. Ale przecież nie pierwszy już raz. Pytanie, czy na taki "zamach Giertycha" zdecyduje się Donald Tusk i cała koalicja rządząca.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!